“Zawsze przedstawiałam się jako psiara, bo przecież to z psem mieszkam 12 lat. Prawie rok temu zgłosiłam się na wolontariat do kociej fundacji, tak od czyszczenia kuwet i karmienia – zaczęłam oswajać i rozumieć koty. Dawno, jako dziecko obiecałam sobie, że pójdę do Schroniska, tupnę nogą i poproszę o najstarszego pieska na calutkim kompleksie. Z czasem nieco wszystko się zmienia i kiedy trochę wydoroślałam, rozpatrzyłam za i przeciw – bo przecież przede wszystkim nie jestem siłaczem, posiadam starszego psa i mieszkam w budynku bez windy. Jako techniczka w naszym Schronisku mam do czynienia ze wszystkimi stworzeniami, bo przecież jesteśmy po to, by dawać schronienie i opiekować się potrzebującymi Braćmi Mniejszymi.

Faktem jest, że liczba kotów, która w tej chwili zamieszkuje nasz kompleks jest  duża. Wiem, że w przypadku psów chorych lub starszych te adopcje się zdarzają, u kotów? Niestety bardzo rzadko. Podając leki, natknęłam się na niego, tego małego, chwiejącego się futrzaka. Przypominał mi umaszczeniem czarnego lisa, ale w oczach buzowała sowia odwaga.

Pumba, bo takie imię otrzymał, zdawał się spokojnym kotem, stonowanym, mimo, że młodym, bo czym na kota jest 8 miesięcy? Zawsze udawało się znaleźć 2 minuty przerwy, żeby pogłaskać malucha w szpitalnej klatce. Kalciwiroza, panleukopenia, kokcydia… Żadna choroba nie chciała go oszczędzić. Pumba po przebyciu pochorobowej kwarantanny pozostał na szpitalu, by móc bacznie obserwować jego neurologiczne schorzenie. Wstępną diagnozą była niezborność kończyn miedniczych oraz duże zachwiania równowagi. Mimo to był tak pociesznym kociakiem! Nadszedł dzień kiedy zdecydowałam się na adopcje Pumby. Dalszą obserwację pełniłam już w domu. Początkowo było okropnie. Każda wizyta w kuwecie łączyła się z kąpielą. Pumba załatwiał się na leżąco, bo nie mógł ustać na tylnych nogach. Znów choroba wirusowa, antybiotyk. W międzyczasie domowa rehabilitacja łapek.

Aż w końcu pewnego dni obudziła mnie przeraźliwa aria miałknięć. Otworzyłam zaspane oczy i zobaczyłam Pumbę – dumnie siedzącego na drapaku – wysokim, dodam skromnie. Wszedł tam sam. Od tej chwili wchodzi na łóżko, na drapak, a czasem nawet na parapet, skąd podziwia latające za oknem ptaki. Jest lepiej, Pumba biega, skacze, czasem jak sarenka, ale radzi sobie. To właśnie o tej “sowiej odwadze” w jego żółtych oczach wspominałam. Jest zawzięty, nie poddaje się. We wszystkim pomaga mu starszy koci brat Taro, który widząc, że futrzak odpuszcza – podgryza go swoją bezzębną szczęką i każe biegać, zmuszając do innej formy rehabilitacji. Czasami zdarzają się dni, kiedy kocurek staje przed łóżkiem, opiera się o nie przenimi łapkami i miałczy prosząc o wsadzenie go tam. Potem zwija się w małą, puszystą kuleczkę, zaczyna mruczeć i zasypia. Najbardziej lubi spać jak zwinięta krewetka lub na plechach, o i żeby jeszcze masować mu łapki! Pumba jest kotem specjalnej troski, kotem mającym problemy, których niestety raczej nigdy nie zniwelujemy w stu procentach. Czy to przekreśla go w byciu wspaniałym przyjacielem? Skądże! Nie wszystko jest tak kolorowe ja wydaje się na zdjęciach, ale obiecuję każdej osobie zastanawiającej się nad adopcją zwierzęcia “special care”, że satysfakcja i szczęście w oczach tej niewinnej istoty wszystko wam wynagrodzi.

Wiem, że większość personelu naszego Schroniska oprócz pomocy w pracy, adoptuje też zwierzęta, bo zwyczajnie te, skradają ich serca. Wystarczy przejść korytarzem psiarni czy kociarni, żeby zakochać się w niejednym. Uwielbiam wyzwania, nie lubię się nudzić, a ewentualna rutyna mi nie straszna. Jeśli w taki sposób mogę pomóc zwierzęciu, które ma mniejsze szanse na dom..? Jestem pierwsza w kolejce! A propos… mając już Pumbę, koniecznie muszę znaleźć także Timona! “